w oknie z widokiem na plac świętego piotra siedziała dziewica. czas przemykał obok niej jak cienie turystów, przemykających po placu, a ona, jakby zamknięta w szklanej klatce, wstrzymywała oddech w pochwie na słowa, które nigdy nie miały się wydostać. mówiła rzadko, choć myśli miała jak żwirową sukienkę – szorstkie, niewygodne, ocierające się o skórę.
na łące do słońca bez majtek biegała brudna dziewica, choć w rzeczywistości była to tylko chwila, która nigdy nie istniała naprawdę. może to ona marzyła o swobodzie, która jej nigdy nie dotknęła, o biegu przez łąkę z rozwianymi włosami, kiedy jeszcze czuła, że ma prawo do marzeń. ale jej życie było bardziej jak musztarda po fryzjerze – niepotrzebne, spóźnione, bezsensowne.
kiedyś, zasiadając do kolacji z wydłubanym okiem, śniła o tym, by wyrzucona z pędzącego pociągu w czerwonym kabriolecie, mogła choć przez chwilę poczuć prędkość życia. ale los okazał się brutalny – wyrzucił ją pod mur, gdzie rozstrzelano wszystkie jej marzenia. jej życie było jak foliowa torebka na głowie – duszące, przezroczyste, ale wyraźnie ograniczające powietrze.
w szklanej wieży, na szczycie biurka, siedziała inna wersja jej samej. wyniesiona na ołtarze o czułości miliarda pikseli, obgadywana przez larwy przeszłości, w końcu została wyłowiona z rzeki codzienności, brudna, przemawiająca na forum, lecz już nikt jej nie słuchał. była jak kolia warta miliony, która straciła swój blask – rozrzucona w bezimiennej mogile czasu, niepotrzebna, zapomniana.
była wszystkim i niczym. dziewicą i brudną dziewicą. życiem i jego brakiem. zamknięta w oknie z widokiem na plac świętego piotra, czekała, aż ktoś ją wyłowi z rzeki zapomnienia. ale to już była musztarda po fryzjerze.