wtędy

była ciepła, letnia noc, gdy w oknie z widokiem na plac świętego piotra siedziała dziewica. nikt nie wiedział, że w jej ciele kryła się historia pełna zawiłości, jakby zamknięta w pochwie na słowa, niezdolna do wydobycia na powierzchnię. siedziała tam, cicho, w czerwonym kabriolecie zaparkowanym na skraju wieczności, jak musztarda po fryzjerze — zupełnie nie na miejscu.

chwile mijały, a ona przypominała sobie swoją przeszłość. na łące do słońca bez majtek biegała, czując, jak światło przenika przez jej skórę, jakby chciało dotknąć samej duszy. lecz niewinność, którą wtedy nosiła, była jedynie złudzeniem, oszukaną czystością, brudną dziewicą w żwirowej sukience, która kiedyś miała symbolizować czystość.

tymczasem, obgadywana przez larwy z przeszłości, zasiadła do kolacji z wydłubanym okiem, gotowa na swoją ostatnią podróż. nie miała już nic do stracenia. jej niewinność, niczym z kolii wartej miliony, została ukradziona i wyniesiona na ołtarze o czułości miliarda pikseli. ale to była tylko iluzja, chwytliwa baśń, która miała przykryć prawdę.

była brudna. była dziewicą. była jednocześnie rozstrzeliwana pod murem swojej pamięci i przemawiająca na forum, jej głos rozbijał się o szklane ściany klatki, w której została zamknięta. jej dusza była niczym w foliowej torebce na głowie, zduszona i pozbawiona powietrza, a jednak walczyła, nie pozwalając na całkowite zniknięcie.

w końcu, wyrzucona z pędzącego pociągu życia, wylądowała w bezimiennej mogile, wyłowiona z rzeki wspomnień, obgadywana przez nieznajome. lecz nawet tam, za biurkiem na szczycie szklanej wieży, jej duch nie umarł. wciąż brzmiała w niej nuta brudnej dziewicy, a świat, choć ją odrzucił, wciąż czuł jej obecność, jakby przemawiała do nich zza zasłony, rozstrzeliwana przez czas, ale nigdy nie zapomniana.